Sushi Atelier
W
ten weekend postanowiliśmy zakosztować smaków Dalekiego Wschodu. W temacie
jedzenia jesteśmy bardzo wybredni i naprawdę ciężko nam dogodzić. Już wybór
lokalu stał się problematyczny. Ostatnimi czasy w Warszawie restauracje sushi
otwierane są na każdym kroku. Są jak kebaby, tylko droższe i niby zdrowsze.
Niestety kilkukrotnie sparzyłem się już ich jakością, co mój żołądek musiał
odchorować. Do każdego nowego lokalu z azjatyckimi przysmakami podchodzę bardzo
sceptycznie i sam się zdziwiłem, że wylądowaliśmy w Sushi Atelier.
Zanim
przejdziemy do oceny samego miejsca, chciałem zaznaczyć, że doskonale rozumiem,
jak bardzo smaki mogą się różnic. To co uznaję za rarytas, dla kogoś może być
niewarte nadgryzienia. Aby jednak przybliżyć wam to, co ja sam uważam za dobrą
restaurację, podzielę się moją osobistą skalą ocen. Restaurację oceniam w skali
1-10, gdzie w przypadku sushi 1 zdecydowanie zarezerwowałem dla Geisha Sushi (Św.
Wincentego 93 lok. 4 - Warszawa), a 9 dla Sushi Sakana (Jana Moliera 4/6 -
Warszawa). Przy ocenie biorę pod uwagę: wystrój i klimat restauracji, obsługę,
ceny, no i oczywiście jedzenie. To co uważam za godne polecenia zaczyna sięod 7
punktów. Do tej pory, nie przyznałem jeszcze maksymalnej ilości punktów. 10
punktów zarezerwowałem dla czegoś, co mnie totalnie powali.
Restauracja Sushi Atelier mieści się przy ulicy Klimczaka 17 lok. 209 na Miasteczku Wilanów w Warszawie. Z okna podziwiać można największą w Polsce wyciskarkę do cytrusów, znaną także jako Świątynię Opatrzności Bożej. W okolicy nie znajdziemy innego sushi, jednak możemy posilić się zarówno w Subway, napić kawki w Coffe Haven, lub skosztować strawy w kilku innych mniejszych, lub większych jadłodajniach. Dlaczego akurat Sushi Atelier?
WYSTRÓJ/KLIMAT:
Wchodząc
do restauracji witani jesteśmy konkretnym i spójnym klimatem. Nie ma miszmaszu
w postaci <niby serwujemy sushi, ale mamy też sajgonki i schabowego>.
Znajdujemy się w ciepłym lokalu, w kolorystyce czerwieni, czerni, z elementami
zieleni. W tle leci muzyka przypominająca stację Chilli Zet i wszystko do
siebie pasuje. W barwach dominujących w restauracji utrzymano nasze podstawki,
serwetki, miseczki na sos sojowy i wiele innych drobiazgów. Pędy bambusa dodają
uroku i delikatnie przełamują monotonie czerni i czerwieni. Gdyby nie pałeczki,
które nie wyglądały na jednorazowe, nie znalazłbym niczego do czego mógłbym się
przyczepić.
OCENA: 8/10
OBSŁUGA:
Na
wejściu przywitała nas miła pani, zaprowadziła do stolika i podała menu. Dała
nam czas na zastanowienie się, a potem pochwaliła mój wybór. Czego chcieć
więcej? Posiłek dostaliśmy w ciągu 10 minut, wcześniej przyniesiono napoje.
Obsługa nie była natarczywa, nie zauważyłem wymuszonego uśmiechu lub iskierki w
oku świadczącej o tym, że coś w naszym jedzeniu zostało specjalnie dodane i
będzie stanowiło powód do gromkich śmiechów, gdy już opuścimy lokal. Z minusów:
mieliśmy wrażenie, że pani była jeszcze niedoświadczonym kelnerem; z jednej
strony przez cały czas, gdy oddawaliśmy się przyjemności smaku, nie
przeszkadzała nam, wymuszając pochwałę, w momencie gdy trzyma się w ustach
kawał ryby. Z drugiej jednak, gdyby nas zapytano pod koniec o ewentualne
kolejne zamówienie, na pewno domówiłbym jedną rolkę więcej. Nie żałuję, gdyż po
paru minutach poczułem, że jednak najadłem się do syta, ale łakomstwo by
przeważyło. Kolejnym minusem, były ciche słowne wiązanki, które dochodziły z
kuchni. Zdaję sobie sprawę z istnienia konfliktów między kuchnią, a wydawką,
czy salą, ale świadczy to o braku profesjonalizmu, szczególnie, gdy ma się
jeden stolik to obsłużenia.
OCENA: 6/10
JEDZENIE:
Na
koniec to, po co przyszliśmy do Sushi Atelier. SUSHI!!!
Najbardziej
zdziwiło mnie, że jedzenie było dobre. Spodziewałem się kolejnego sushi jakich
pełno teraz w Stolicy, jednak po wybraniu jednego z zestawów, dzięki któremu
napełniłem swój brzuch, a i mogłem spróbować różnorodności serwowanych przez
restaurację rarytasów, wyszedłem z uśmiechem na ustach. Co jednak dla mnie
najważniejsze, żołądek pozostał na swoim miejscu, a kiszki nie ostrzegały o
nadchodzących rewolucjach. Przy tak silnej mieszance składników, które
powodować mogą sensacje, jak to się ma w przypadku sushi, jestem pod wrażeniem.
Zmówiliśmy
zestaw za 79 zł, w którym znajdowały się 4 rolki podzielone na 6 sztuk każda.
Wydawało nam się to najrozsądniejsze, gdyż osobno przekroczylibyśmy tą kwotę, a
dało nam to możliwość zapoznania się z kilkoma rożnymi smakami maków. Zjedliśmy
więc maślaną, pieczonego łososia, krewetkę i halibuta w tempurze. Każdy mak
miał swój własny smak i konsystencję. Kawałki nie rozpadały się i bardzo szybko
znikały z okrągłego półmiska, na którym zostały podane. Zestaw wyglądał
apetycznie i do ostatniego kawałka me podniebienie było rade.
Jeśli
chodzi o ceny, to nie dobiegają one od Warszawskich standardów. Średnio rolka
kosztuje około 30 złotych, ale są za to normalnej wielkości i grubości. Nie
mamy tu do czynienia z mikroskopijnymi kawałeczkami, które w menu zwiększają
sztucznie ilość oferowanego jedzenia. Restauracja oferuje też zniżki na
poszczególnie produkty, w określone dni tygodnia. Przykładowo w poniedziałek
można zaoszczędzić nawet 20% na rolce.
OCENA: 8/10
OCENA KOŃCOWA: 7.5/10
Reasumując:
wszystko wyglądało świeżo, soczyście i smakowało tak jak powinno, imbir nie był
zbyt słodki, czy mdły. Nasze brzuchy wyszły zadowolone i na pewno jeszcze
wrócimy na rolkę czy dwie.
AK.
*zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony restauracji.